To była końcówka lat 90., nie pamiętam dokładnie roku. Ale dzień był pogodny, trochę leniwy. Na podwórku, jak zawsze, grupka sąsiadów popija piwo. Nagle poruszenie. Przed kamienicą parkuje samochód dostawczy. Kilku panów wynosi z niego stoły. Ustawiają je na podwórku, przykrywają obrusami, układają talerze z jedzeniem i kieliszki. Pojawiają się elegancko ubrani kelnerzy, z białymi serwetkami przerzuconymi przez ręce. Napełniają kieliszki, zachęcają mieszkańców, by podeszli i skosztowali dań.

To wywołuje konsternację. Nikt nie wie, o co chodzi. Mieszkańcy nieśmiało przyglądają się widowisku. Interweniuje Straż Miejska, której na co dzień nie przeszkadzają panowie, spożywający wysokoprocentowe trunki w bramach. Kelnerzy tłumaczą, że dostali zlecenie z Ameryki. Takie miało być życzenie zmarłego.

Dopiero po latach dowiedziałem się, że to była stypa po Hipolicie Wawelbergu, wnuku Hipolita, fundatora naszego osiedla. Na przełomie XIX i XX wieku to tu biło serce Woli. Wokół niego powstało centrum dzielnicy. Tu uczciwi, niezamożni ludzie nie tylko znajdowali dach nad głową, ale zostawali też objęci bogatym programem społecznym. Hipolit zmarł w 1901 roku w Wiesbaden, ale na jego życzenie został pochowany w Warszawie. Tak samo zdecydował jego syn Wacław, którego prochy przewieziono z San Paulo do Warszawy. Wnuk, Hipolit, spoczął w Brazylii. Ale kiedy jechał do Warszawy, mówił, że udaje się do domu. Zacząłem się zastanawiać, kim był człowiek, który potrafił zaszczepić w swoich dzieciach i wnukach, które mieszkały w Brazylii, taką miłość do Polski?

 

                                                                                                                                                         Kolonia Wawelberga, 1904r.

Hipolit Wawelberg urodził się w Warszawie w 1844 roku, w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec Henryk to przykład polskiego self-made man; przeszedł drogę od ubogiego pracownika składu żelaza do finansisty ze sporym majątkiem. Hipolit chciał zostać inżynierem. Skończył III Gimnazjum Matematyczne (mieściło się ono w Pałacu Kazimierzowskim) i miał iść na studia, kiedy wybuchło Powstanie Styczniowe. Chłopak wziął w nim czynny udział. Po upadku powstania, by ochronić syna przed prześladowaniami, Henryk wysłał go na studia finansowe do Berlina. Hipolit odbył praktyki w bankach londyńskiego City, Berlina i Paryża. Tam nawiązuje kontakty, które zaprocentują w przyszłości. Po studiach zatrudnia się w banku ojca. Prowadzi oddział Domu Bankowego Wawelbergów w Petersburgu. Sprawia, że bank staje się jednym z największych w Rosji i wielokrotnie przerasta bank w Warszawie. Sam Hipolit zostaje jednym z najbogatszych obywateli Królestwa Kongresowego. Stać go na wiele. Kupuje rezydencję w Carskim Siole, zostając tym samym sąsiadem samego cara Rosji.

Mógłby spokojnie oddać się przyjemnościom opływania w luksusach. Zamiast tego działa na rzecz innych, stając się jednym z największych filantropów II połowy XIX wieku w Polsce. Mieszka w Petersburgu. Zaczyna budowanie licznych instytucji charytatywnych w Rosji i Królestwie Kongresowym. Polskim studentom funduje stypendia na wydziałach inżynierskich rosyjskich uczelni. Przekazuje pieniądze na stołówki studenckie, liczne szpitale, ochronki, domy starców, kolonie dla dzieci. Finansuje pierwsze sanatorium dziecięce w Ciechocinku. W 1875 roku jest jednym z głównych pomysłodawców i sponsorów Muzeum Rolnictwa i Przemysłu, instytucji niezwykłej, wokół której gromadzili się najwybitniejsi obywatele ówczesnej Warszawy. W 1893 roku tworzy Muzeum Rzemiosła i Sztuki Stosowanej, które staje się centrum kształcenia rzemieślników. Przy nim powstaje wydawnictwo, publikujące książki do nauki różnych zawodów i poradniki. Wawelberg wie, że Polakom trzeba pokrzepienia serc, zleca też druk tanich dzieł Mickiewicza i każe sprzedawać je za połowę ceny. Potem wydaje jeszcze Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa i Elizę Orzeszkową.

Dla Hipolita niezmiernie ważna była kwestia edukacji. Tylko w 1895 roku otwiera dwie szkoły: Szkołę Rolniczą w Częstochowie i swoje największe dzieło – Szkołę Mechaniczno-Techniczną w Warszawie. Placówka nosi dwa imiona – Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda, który jest jego szwagrem, współpracownikiem (zarządzał polską częścią banku) i realizatorem wielu pomysłów w Polsce. Szkoła zatrudnia wybitnych profesorów. Powstają w niej liczne pracownie i laboratoria, bo Wawelberg uważa, że sama teoria to za mało. Tworzy de facto jedną z pierwszych szkół technicznych w Europie. Szkoła to kuźnia patriotów. Zajęcia prowadzone są w języku polskim (dzięki sprytnemu wybiegowi − rejestracji uczelni jako podległej Ministerstwu Przemysłu). Po śmierci Hipolita, Wawelbergowie i Rotwandowie dalej utrzymywali szkołę aż do odzyskania niepodległości przez Polskę. W 1919 roku szkoła została przekazana administracji publicznej. W 1951 roku weszła w skład Politechniki Warszawskiej. Na jej bazie powstały ważne wydziały. Wielu wybitnych inżynierów, lotników, żołnierzy, dyplomatów w swym życiorysie pisało, że są absolwentami szkoły Wawelberga. W czasie okupacji studiowali tam bohaterowie książki Aleksandra Kamińskiego Kamienie na szaniec: Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy” i wielu innych bohaterów AK. Do dziś na cmentarzu, gdzie Hipolit został pochowany, można spotkać starszych panów sprzątających liście na jego grobie. Z dumą mówią, że są „wawelberczykami”.

Ostatnim dziełem Hipolita Wawelberga było zbudowanie naszego osiedla. Szóstego maja 1898 roku wmurowano pod nie kamień węgielny. Co ciekawe, tego samego dnia rozpoczęto także budowę pomnika Adama Mickiewicza w Warszawie. To nieprzypadkowa zbieżność. Organizatorom zależało na obecności Hipolita, który przekazał na ten cel najwięcej pieniędzy. I to on wyjednał u cara zgodę na postawienie monumentu na Krakowskim Przedmieściu. Wydał 30 tys. rubli na łapówki dla carskich urzędników, by ułatwili realizację tego zadania. Kolonię Wawelberga, jak dziś nazywa się osiedle Towarzystwa Tanich Mieszkań imienia Hipolita i Ludwiki Wawelbergów, stanowią trzy duże budynki z czerwonej cegły. Oryginalnie mieściły 335 mieszkań, jedno- i dwupokojowych. Architekt Edward Goldberg zadbał o każdy szczegół, by zapewnić mieszkańcom komfort. Odpowiednie odległości między budynkami i duże okna dawały odpowiednią ilość światła. Kamienice wyposażono w kanalizację, bieżącą wodę, zsypy na śmieci i oświetlenie, początkowo gazowe, a wkrótce elektryczne. Wtedy był to szczyt luksusu. Na terenie Kolonii działała szkoła, przedszkole, przychodnia lekarska, która oferowała szczepienia i wizyty domowe lekarza, łaźnie i pralnie. Budynki są unikatowe nie tylko przez innowacyjność projektu, ale także z racji przyczy, jaka legła u podstaw ich powstania. Hipolit Wawelberg wierzył, że zamieszkanie „pod jednym dachem” zlikwiduje antagonizmy rasowe i wyznaniowe, zatrze różnice społeczne. Podarował mieszkańcom coś więcej niż tanie lokum. Dołożył spójny program społeczny. Kolonia stała się prototypem współczesnych osiedli mieszkaniowych, a program zaczynem intelektualnym i wzorem dla twórców Towarzystwa Osiedli Robotniczych na Kole i Żoliborskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.

 

                                                                   Nieistniejący już budynek socjalny Kolonii Wawelberga, w którym mieściła się szkoła i sala zabaw, 1904r.

Niemal wszyscy mieszkańcy osiedla zginęli w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Niemcy bestialsko mordowali cywilów i palili dom po domu, co do historii przeszło pod nazwą „Rzeź Woli”. Po wojnie nie było komu opowiadać historii tego miejsca, a władza ludowa skrzętnie wymazała postać Hipolita Wawelberga z powszechnej świadomości. Dziś jest najlepszy czas, by opowiadać o nim i o tym, co zrobił dla Warszawy i Polski. Może wreszcie, po tylu latach, jego dzieło zostanie zrozumiane i docenione.